piątek, 22 marca 2013

♦ Pierwszy dzień - Wyspa Dymnego Smoka.




~ Vivenne ~ 





          Zamknęłam metalową szafkę, natrafiając wzrokiem na lustro. Spojrzałam w nie smutnym wzrokiem. Długie, czerwone włosy były spięte w wysoki ogonek, srebrne oczy otoczone czarną kredką, a usta pomalowane błyszczykiem. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, po czym odwróciłam się tyłem do lustra, zakładając przez głowę czarny t - shirt. Z cichym, ledwie słyszalnym, westchnieniem usiadłam na łóżku i spojrzałam w ekran telefonu. Dochodziła dwudziesta pierwsza. 

          Nagle poczułam szarpnięcie, w wyniku czego spadłam z łóżka i poturlałam się po podłodze, uderzając nadgarstkiem w biurko. Syknęłam z bólu, po czym wstałam, chwiejąc się na wszystkie strony. Statek kołysał się na prawo i lewo, powodując, że musiałam się oprzeć o ścianę, by znowu nie wylądować na podłodze. Podeszłam do ciężkich, metalowych drzwi i pociągnęłam je ku sobie całą siłą. Podpierając się jedną ręką ściany, wyszłam i rozejrzałam się na wszystkie strony. Wokoło biegali ludzie ubrani w żółte przeciwdeszczowe płaszcze. Najczęściej była to jednak załoga statku. 
          Zrobiłam dwa kroki w lewo, gdy poczułam mocne szarpnięcie do tyłu. Woda uderzyła we mnie z całej siły, a ja - w ostatnim momencie - wzięłam duży wdech. Przeźroczysta ciecz płynęła z ogromną prędkością, a ja wraz z nią. W pewnym momencie poczułam ból w biodrze, gdzie po chwili - w miarę możliwości - spojrzałam. Zauważyłam drabinkę, którą chwyciłam, chcąc wydostać się spod wody. Zaczynało brakować mi powietrza.

          Wdrapałam się po drabince i wzięłam dwa, ogromne wdechy powietrza. Spojrzałam w górę. Znajdowało się tam małe okienko, przez które bez problemu bym się prześlizgnęła. Spróbowałam je otworzyć, co się nie udało; było szczelnie zamknięte. Woda zalała mnie drugi raz. Nie wiedziałam co zrobić; zaczęłam powoli tracić przytomność. 
          Po długich pięciu sekundach okienko otworzyło się i ktoś mnie wyciągnął, po czym pobiegł dalej, chcąc ratować ofiary, jeśli takowe są. Odkaszlnęłam wodę, która dostała się do mojego nosa i ust, po czym spojrzałam przed siebie. Zauważyłam drugą połowę statku, a tam Roacha - dowódce naszej wyprawy.

          - Dalej, Vivenne, skocz do nas! Dasz radę! - Jego krzyk ledwie do mnie dochodził, jednak zdołałam go usłyszeć. 

          Zmarszczyłam brwi i na pół sekundy ścisnęłam powieki. Potem wstałam, przepełniona nadzieją, że doskoczę. Muszę doskoczyć. Nie widzę innej opcji.
          Pochyliłam się i zaczęłam biec. Co chwile omijałam spadające części sufitu, które zauważałam w ostatniej chwili. W końcu skoczyłam. Modliłam się, by udało mi się doskoczyć.

          Poczułam silny ucisk na dłoni, więc spojrzałam w górę. Roach...

          - Nie puszczaj mnie - krzyknęłam. Bałam się. Pode mną była masa wody i fal, a pod tym - kto wie - może skały?
          - Nie mam zamiaru, Viv - powiedział. 

          Umocnił chwyt, starając się samemu nie wypaść. To jednak nic nie pomogło; poczułam jak moja ręka wysuwa się z jego uścisku. Panicznymi ruchami palców starałam się go złapać, ale moja ręka była za śliska, zaczęłam spadać.

          - Vivenne! - To było ostatnie co usłyszałam zanim wpadłam do zimnej, porywczej wody. 

          Próbowałam nie tracić przytomności i przy okazji wypłynąć na wierzch wody. Po długiej, okrutnej minucie udało mi się to. Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza, starając się utrzymać na powierzchni wody. W pewnym momencie zauważyłam wyspę, a przynajmniej jakiś brzeg. Nerwowo wymachiwałam rękoma, wierząc, że dopłynę.

          W końcu, pod czarnymi motocyklówkami, wyczułam piasek, na który rzuciłam się całym ciałem. Wczołgałam się trochę dalej, by woda nie porwała mnie z powrotem. Obróciłam się na plecy, wypluwając resztę wody, kiedy usłyszałam krzyki. Nie byle jakie krzyki; usłyszałam Nadine.

          - Tutaj! - Krzyknęłam, unosząc się na łokciu. 

          Nie usłyszeli, mój głos był za słaby. Zakrztusiłam się wodą, która jakimś cudem została w moim gardle, jednak wstałam i rozejrzałam się, poszukując jakiegoś wzgórza, którym mogłabym wejść tam, gdzie byli oni. 

          Ale nagle była ciemność. Ból i ciemność. I uderzenie w tył głowy. Straciłam przytomność. 






          Otworzyłam ciężkie powieki, rozglądając się naokoło; zauważyłam masę świec, posąg i... podłogę. A także poczułam mocny ucisk na kostkach. Co się dzieje? A potem... zamknęłam oczy. 


          Kolejna próba otwarcia oczu; w końcu się udało. Spojrzałam w górę, a raczej na dół. Wisiałam do góry nogami. Rozejrzałam się; teraz widziałam o wiele więcej. Kapliczka jakiejś bogini, a na podłodze... szkielety. Obok mnie, natomiast, wisiały dwa ciała zawinięte zwierzęcą skórą. Chwila, ja też byłam w nią zawinięta; z tą różnicą, że moja głowa wystawała ponad to, a ich nie...

          - O Boże, gdzie ja jestem? - Mruknęłam sama do siebie. Jak mam się uwolnić?

          Spojrzałam w lewo, stały tam świeczki. I nagle wpadłam na pomysł. 
          Zaczęłam kołysać się na linie w prawo i lewo, aż w końcu kokon obok podpalił się i wypadł stamtąd szkielet. Przełknęłam ślinę, kołysząc się dalej.

          - Będzie bolało - powiedziałam do siebie, po czym krzyknęłam. Krótko, ale głośno.

          Zwierzęca skóra zaczęła się palić, przez co ogień smagnął mnie w ciało, jednak wytrzymywałam to dalej. Chciałam się  w y d o s t a ć. 
          Skóra popuściła, a ja mogłam ruszyć rękami, potem całym ciałem. W końcu zaczęłam spadać, więc - w locie - obróciłam się, by widzieć podłoże. O nie... - przemknęło mi przez myśl. A potem poczułam ostry ból, który zamroczył mój umysł.

          Wylądowałam na jakimś ostrym patyku, nadziewając się na niego biodrem. Krzyknęłam cicho, czując ogromny ból. Patyk był stosunkowo mały, więc nie zrobił - a przynajmniej nie powinien - mi żadnej większej krzywdy. Usiadłam z grymasem bólu i chwyciłam z przodu za patyk. Pociągnęłam go mocno do siebie, przeklinając cicho. 
          Wyciągnęłam go. Udało mi się. - pomyślałam. A potem skuliłam się na parę sekund z bólu. Nie. Muszę iść. Muszę się stąd wydostać. Muszę  p r z e ż y ć.

          Wstałam i przyłożyłam prawą rękę do lewego biodra w nadziei, że krew przestanie lecieć. Ruszyłam do przodu, przed siebie. Chwiałam się na boki, ale dawałam radę iść. Nie potrafiłam sobie wyobrazić sytuacji, w której zostałabym tutaj. Przerażało mnie to miejsce.
          Przewróciłam się z bólu, jednak szybko wstałam, idąc dalej. Mijałam kości i lampy zwisające z sufitu. Gdzie ja jestem? To miejsce jest chore...

          - O Boże... - Szepnęłam, kiedy spojrzałam przed siebie.

          Odepchnęłam się ręką od belki, na której się podpierałam, po czym zaczęłam iść przed siebie. Skalny korytarz rozszerzył się, a przede mną był trup. Powieszony na znak "X". Jego ręce i nogi były przymocowane mocnymi kajdankami, a głowa zwisała mu bezwładnie. Wiedziałam, że nie żyje. 
          Skręciłam w prawo, głębiej korytarzem, gdzie natrafiłam na pochodnię. Chwyciłam ją do lewej ręki i poszłam dalej, uważając na jakieś zwisające dzwoneczki. Stanęłam nagle, widząc przejście zawalone skrzyniami. Spojrzałam na pochodnię, a potem na miejsce przed sobą. 

           - Przecież mogę to podpalić...

          Podeszłam do tego i podłożyłam ogień, po czym cofnęłam się trzy kroki, czekając, aż będę mogła iść dalej. Skrzynie wybuchły, jednak niezbyt głośno. Przeszłam przez nie ostrożnie, idąc dalej, idąc przed siebie. Korytarz zwężał się coraz bardziej, aż w końcu musiałam przechodzić bokiem. Poczułam wodę. Przeszłam przez mały, wręcz malutki, wodospad, który zgasił ogień na pochodni.

          - Cholera... - Mruknęłam do siebie. 

          Po chwili, jednak, zauważyłam lampę, która dawała światło dzięki ogniu. Szybko podeszłam tam i podpaliłam swoją pochodnię. Spojrzałam w górę; zauważyłam belki ułożone w sposób, który ułatwia wspięcie się. Zaczęłam się więc wspinać, uważając na pochodnię. Dalej był mały tunel; dało się zauważyć, że jest bliski zawalenia. Nie miałam jednak wyboru, musiałam pod nim przejść. Schyliłam się i zaczęłam przechodzić, kiedy nagle pochodnia wypadła mi z ręki, a ja poczułam, jak ktoś ciągnie mnie za nogę. Odwróciłam się, patrząc do tyłu. Mężczyzna. Chudy, bez bluzki, z czarną, gęstą brodą. 

          - Nie! - Krzyknęłam.

          Zaczęłam szarpać swoją nogę, próbując go przy okazji kopnąć. Serce biło mi niesamowicie, nie wiedziałam co robić. Ten tunel mógł się zawalić. 

          Jakimś cudem wyszarpnęłam nogę z jego uścisku i wycofałam się do tyłu, idealnie mieszcząc się w czasie. Jeślibym zwlekała ułamek sekundy dłużej, to wtedy wielki kamień zmiażdżyłby mnie. 

          - Nie! Chcę ci pomóc! No chodź do mnie, chcę ci pomóc! - Zza kamienia usłyszałam skrzeczący głos mężczyzny. 

          Zignorowałam go, idąc dalej. Przy okazji podniosłam, nadal palącą się, pochodnię. Co teraz? Myśl, Vivenne, musisz sobie poradzić...




          Od Vivenne: Siema! Nowa historia, jak widać, jest niezwykła. Podoba wam się pomysł? Mi bardzo. Prowadzę ten blog z dwiema innymi dziewczynami, które piszą genialnie :) 
          Przepraszam za jakiekolwiek błędy!



2 komentarze:

  1. Zapowiada się po prostu cudownie ;D Bardzo spodobał mi się pomysł i z chęcią będę czytała dalej. A ta piosenka - jak tylko zobaczyłam tytuł, pomyślałam "O Boże, cokolwiek tu będzie pisało, już to uwielbiam" <3 Czekam na następny i życzę dużo weny ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział cudowny. Z resztą cała historia się tak zapowiada. Mam nadzieje, że Vivenne nic nie będzie. Ten rozdział jest taki inny niż te, które do tej pory czytałam. Z niecierpliwością czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń